Zupełnie jak w Danii 😀
Jedna z bardzo nielicznych rzeczy za jaką tęsknię wiosną i latem to palenie świeczek. Chociaż latem sobie odbijam te braki troszeczkę na balkonie w moim wypoczynkowym kąciku. No bo w domu przy wysokich, letnich temperaturach już bym nie dała rady ze świeczkami. Jestem ciepłoludem, ale bez przesady 😉
Ale jak tylko nastanie chłód. Jak tylko nastanie październik, listopada i później to świeczki to u mnie numer jeden.
Zupełnie jak u Duńczyków, którzy podobno słyną z wypalania niebotycznych ilości świec.
Potrzeba rozświetlenia tego co nas otacza w najciemniejszym miesiącu roku jakim jest grudzień, ze względu nie tylko na aurę, ale też długość dnia, jest we mnie równie mocna jak fotografowanie każdego kwiatka i zielonego listka wiosną.
Dlatego jesienią, a już tym bardziej w okresie świątecznym mam na parapecie, półkach, komódkach niezliczoną liczbę świeczników i latarenek.
Także pokój na jesień rozświetlam niezliczoną liczbą małych lampek. Nie lubię dużego, mocnego światła. Zapalam je wtedy gdy się szykuję do wyjścia lub szukam czegoś w szafie, albo po prostu generalnie sprzątam pokój.
Na co dzień funkcjonuję z małymi, punktowymi lampkami, zarówno przy łóżku jak i biurku, które jest po części moim miejscem pracy.
A im więcej tych lampek zapalam, tym lepiej się czuję.
Dlatego na święta uzbrajam pokój w dodatkowe lampki. Świecącą gwiazdę na oknie i sznur choinkowych lampek wokół okna. A w tym roku jestem jeszcze bogatsza bo dorobiłam się w końcu świecących kul, które zostaną ze mną na cały rok, nawet jak już ta świąteczna sceneria przeminie 😉